Przeglądarka Internet Explorer, której używasz, uniemożliwia skorzystanie z większości funkcji portalu ngo.pl.
Aby mieć dostęp do wszystkich funkcji portalu ngo.pl, zmień przeglądarkę na inną (np. Chrome, Firefox, Safari, Opera, Edge).
- Mam wrażenie, że w pewnym momencie pogubiliśmy się. Kultura-luz, która przyszła do nas z Ameryki, wypaczyła zasady dobrego wychowania. O współczesnej kulturze studenckiej, lubelskich teatrach i dobrym wychowaniu z Barbarą Żarinow rozmawia Wojciech Piesta.
Wojciech Piesta: – Czy studenci to kulturalni ludzie?
Barbara Żarinow: – (śmiech) Na pewno, ale środowisko studenckie bardzo się zdemokratyzowało. Kiedyś studiowanie było czymś elitarnym. Dziś już nie. Rano czytałam artykuł w "Polityce", którego puenta była taka, że dziś doktorat jest tym, czym kiedyś był tytuł magistra. Łatwiej dziś znaleźć wśród studentów takie osoby, na które patrząc pojawia się pytanie: "Co oni tu robią?". "Być kulturalnym" to dość dziwne pojęcie. Bo co właściwie ono znaczy?
No właśnie, co ono znaczy?
B.Ż.: – Być dobrze wychowanym. Współuczestniczyć w kulturze. To mi się kojarzy na początku.
Skupmy się na uczestniczeniu w kulturze. Mam wrażenie, że z okien akademików w miasteczku akademickim coraz częściej słychać disco polo. O czym to świadczy?
B.Ż.: – To świadczy o tym, że studenci są mniej wymagający, bo wystarczają im rzeczy, które nie zobowiązują do myślenia i stawiania sobie pytań, czekają na gotowe odpowiedzi. Ale z drugiej strony disco polo – jeżeli mamy trzymać się tego przykładu – może służyć za rozrywkę i nie można nikogo piętnować za to, że lubi bawić się przy tego rodzaju muzyce. Problem zaczyna się, gdy ludzie poprzestają się na tym i nie zadają sobie trudu, poszukując alternatywnych dróg zaspokajania swojej potrzeby zabawy. Mam przyjaciółkę, która słucha namiętnie disco polo, ale jest w akademii muzycznej, śpiewa operowo i uważam, że jest osobą kulturalną. To pojęcie kulturalności jest bardzo względne...
Kiedyś kultura studencka trzymała się mocno. Czy dziś społeczność studencka jest w stanie wytworzyć w kulturze takie zjawiska, które rozleją się na całe społeczeństwo, czy raczej są biernymi odbiorcami popkultury?
B.Ż.: – To bardzo skomplikowana sprawa, na którą składa się wiele kwestii. Dziś ludziom, którzy zajmują się kulturą jest znacznie łatwiej niż kiedyś.
Pod jakim względem?
B.Ż.: – Dziś studenci mogą liczyć na wsparcie uczelni, samorządów, instytucji kultury, z ich strony płynie wsparcie pod postacią różnego rodzaju dofinansowań. Pozornie jest łatwiej ze względu na brak cenzury, ale kiedyś była ona bodźcem, który prowokował do tworzenia czegoś niemainstreamowego, na przykład teatru alternatywnego. Obecnie jej nie ma, ale tylko w takim rozumieniu, w jakim funkcjonowała przed 89. Dziś mamy iluzoryczną wolność wypowiedzi, która jest znacznie groźniejsza, niż w okresie PRL-u, ponieważ rozleniwia społeczeństwo. Wolimy sami siebie nawzajem przekonywać, że każdy ma prawo do własnych poglądów i nikomu nic do tego, ale wystarczy spojrzeć parę tygodni wstecz na to, co działo się w Polsce wokół Golgoty Picnic, czy chociażby wokół instalacji, które miały stanąć na ulicach Lublina.
Braki w dobrym wychowaniu zauważają uczelnie. UMCS wprowadził zajęcia z savoir-vivre’u.
B.Ż.: – To wspaniale!
Dlaczego?
B.Ż.: – Mam wrażenie, że w pewnym momencie pogubiliśmy się. Kultura-luz, która przyszła do nas z Ameryki, wypaczyła zasady dobrego wychowania. Straciliśmy granice i zniknęły gdzieś zasady. Młodzi ludzie nie do końca wiedzą jak się zwracać do wykładowców, w jaki sposób tytułować listy itd. Ja miałam na filologii polskiej zajęcia z etykiety językowej, ale na większości kierunków nie ma czegoś takiego. Myślę, że warto mówić o sprawach dobrego wychowania, bo to będzie dla wszystkich tylko na plus.
Jak dobre wychowanie łączy się z kulturą?
B.Ż.: – To pewnego rodzaju obycie. Chodzenie do teatru, na koncerty, do galerii jest elementem dobrego wychowania. Ludzie często postrzegają na przykład teatr jako zamknięte miejsce, gdzie aktorzy mówią do nich niezrozumiałym językiem, a dziś teatr nawiązuję więź z odbiorcą.
Lublin to miasto teatrów?
B.Ż.: – Zdecydowanie! Lublin to stosunkowo małe miasto, a teatrów jest tu mnóstwo. Już nie mówię o scenach instytucjonalnych, jak Teatr im. Juliusza Osterwy, Teatr im. H. Ch. Andersena, Teatr Stary – niedawno odnowiony. Najlepsze jest to, że w mieście jest wielka ilość teatrów alternatywnych.
Ilość scen przekłada się na jakość?
B.Ż.: – Tak! Teatr Provisorium, Scena Prapremier InVitro, Teatr MAAT Projekt, Lubelski Teatr Tańca, Ośrodek Praktyk Teatralnych „Gardzienice” – to wspaniałe miejsce, a można wymieniać dalej.
Spotkałem się z opinią, że lubelskie organizacje pozarządowe raczej ze sobą współpracują niż konkurują. Jak to jest ze środowiskami teatralnymi?
B.Ż.: – Tu też mamy współpracę. Środowisko teatralne w Lublinie jest małe, choć teatrów jest wiele. Wszyscy się znają. Od 1989 roku mamy do czynienia ze stałym ubytkiem widzów. Chcąc nie chcąc ludzie związani z teatrem muszą ze sobą współpracować, żeby przetrwać. Rywalizacja nie prowadzi do niczego, a może zniechęcić widzów.
Co zrobić, żeby ludzie chodzili do teatrów?
B.Ż.: – Obniżyć ceny biletów! Zdecydowanie! Największym problemem są rosnące ceny biletów. Nie myślę tu tylko o studentach, bo jeśli oni chcą pójść do teatru to zawsze mogą zrobić to tanio, a nawet za darmo. Sama wielokrotnie wchodziłam na hasło, że jestem biedną studentką teatrologii (śmiech). Ludzie po studiach mają gorzej. Mało kto myśli o teatrze, kiedy ledwo starcza na utrzymanie rodziny. Kolejną rzeczą powinno być pokazanie ludziom prawdziwej twarzy teatru, że to miejsce otwarte i współczesne, a nie zarozumiałe i archaiczne. Teatr oferuje dziś bardzo wiele nowych form.
Czym jest Studencki Ogólnopolski Festiwal Teatralny "Kontestacje"?
B.Ż.: – Festiwal "Kontestacje" powstał po to, żeby dać wsparcie teatrom studenckim, żeby miały się gdzie prezentować. Spotykamy się w kluczowym dla tego festiwalu okresie. Jeszcze dziesięć lat temu studenci mieli poczucie, że mają przeciwko czemu kontestować i to ich jednoczyło, a dziś już chyba nie. Teatry amatorskie nadal się buntują, ale w sposób podobny do teatrów nieamatorskich. Myląca jest też nazwa, że to festiwal studencki, bo teatry studenckie już praktycznie nie istnieją. Oczywiście festiwal jest organizowany przez i dla studentów, ale pojawiają się na nim teatry tworzone przez ludzi, którzy dawno przestali już studiować.
Co dalej z festiwalem "Kontestacje"?
B.Ż.: – Zastanawiamy się czy nie trzeba kompletnie przeformułować idei tej imprezy. Teatr studencki się zmienia, więc postanowiliśmy zrobić pewien eksperyment. Damy studentom kilka miesięcy na przesyłanie zgłoszeń i na ich podstawie sprawdzimy o czym studenci chcą mówić w teatrze.
Dlaczego studenci nie zakładają już tak wielu teatrów?
B.Ż.: – Ludzie, którzy byli kiedyś mocno zakorzenieni w niezależnej kulturze studenckiej, dziś budują główny nurt. Być może współcześni studenci boją się konfrontacji ze starszymi lub po prostu uznają, że wszystko zostało powiedziane, a może zwyczajnie im się nie chce.
Ale są tacy, którzy próbują?
B.Ż.: – W latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych studenci sami zakładali swoje teatry. Dziś one głównie powstają przy kołach naukowych, organizacjach i coraz częściej zdarza się, że mają one swojego opiekuna. Na przykład opiekunem (kierownikiem) najbardziej popularnego studenckiego teatru w Lublinie – ITP, który działa na KUL jest ksiądz Mariusz Lach. Obecność opiekuna sprawia, że w grupie jest osoba, która ma inną pozycję od pozostałych.
Po co w takim razie opiekunowie?
B.Ż.: – To dość indywidualna kwestia. Opiekunem naszego teatru, który działa przy Studenckim Kole Artystyczno-Naukowym Teatrologów UMCS, jest Konrad Biel z Teatru im. H. Ch. Andersena. Konrad jest od nas kilka lat starszy, bardziej doświadczony i pomaga nadać naszej działalności odpowiednią formę. Myślę, że opiekunowie we współczesnych studenckich teatrach biorą się z obawy przed nieumiejętnością. Studenci kiedyś, mam wrażenie, byli bardziej odważni. Dziś teatry instytucjonalne tworzą ludzie, którzy kiedyś się buntowali i wyrośli na teatrze alternatywnym, więc sytuacja wygląda zupełnie inaczej.
Czyli młodzi ludzie potrzebują dziś czegoś w rodzaju drogowskazu?
B.Ż.: – Tak. Opiekunowie są takimi drogowskazami i pomagają studentom się definiować i szukać formy. Mam wrażenie, że nie tylko młode środowisko skupione wokół teatrów, ale w ogóle wokół kultury ma dziś problem. Ugrzęźliśmy w postmodernizmie i nie potrafimy się z niego wydostać. Nie wiadomo, co dalej.
A gdybyśmy mieli zgadywać?
B.Ż.: – Nie wiem. Może przyjdzie nowy Grotowski czy Kantor, jakiś reformator, który stworzy ideę nowego teatru. Wydaje mi się, że znikają podziały między różnymi dziedzinami sztuki. To jest dobre i w tym chyba trzeba upatrywać nowych trendów. Może powstanie coś jakby sztuka totalna, która połączy wszystko i granice całkowicie zanikną.
Barbara Żarinow – studentka filologii polskiej o specjalności teatrologiczno–filmoznawczej. Zajmuje się teatrem (organizuje Studencki Ogólnopolski Festiwalu Teatralny „Kontestacje”), animacją kultury studenckiej, pisze o tańcu – stypendystka Mobilnej Akademii Krytyki Tańca.
Źródło: lublin.ngo.pl
Teksty opublikowane na portalu prezentują wyłącznie poglądy ich Autorów i Autorek i nie należy ich utożsamiać z poglądami redakcji. Podobnie opinie, komentarze wyrażane w publikowanych artykułach nie odzwierciedlają poglądów redakcji i wydawcy, a mają charakter informacyjny.